Trzy majestatyczne wulkany Atitlán, Tolimán i San Pedro strzegą wielkiego jak morze jeziora Majów. Atitlán, nazwa magiczna dla mieszkańców i dla przybyszów. Miejsce jakby prosto z opowieści-snów, poematów spisanych przez latynoamerykańskich powieściopisarzy. Niebo, wulkany, ręcznie tkane stroje Indian odbijają się w tafli błękitnego i przejrzystego jeziora. Takiego błękitu się nie zapomina. Powietrze jest rześkie i czyste. Słońce prześwituje przez kłębiaste chmury i wtedy robi się naprawdę gorąco i jeszcze bardziej kolorowo. Zastanawiam się czy to od słońca czy to od piękna uderzającego mnie z każdego zakamarka tej krainy jest mi tak ciepło i przyjemnie. Mogłabym tu spędzić wiele miesięcy, a może i lat – wzdycham do siebie i macham na powitanie Marielenie, małej Indiance z plemienia Tzutujil, które zamieszkuje podnóża wulkanu San Pedro.

tekst ©Dominika Zaręba

Podróż dwuwymiarowa

Gwatemala? Gdzie ja zamierzam tułać się z dzieckiem?…Może rzeczywiście to nie był najlepszy pomysł? – wątpliwości dręczą mnie do ostatniego dnia wyjazdu. Mała Jagódka licząca sobie niecałe dwa lata pomaga mi pakować zabawki do plecaka, nie domyślając się, gdzie będziemy za 24 godziny. Zmartwienia opuszczają mnie, gdy tylko docieramy nad jezioro Atitlán.

Spokój tego zakątka udziela nam się od razu. Wiem, że będziemy szczęśliwe przez kilka tygodni naszej podróży przez Ziemię Majów. Jest to podróż dwuwymiarowa, oczami matki i córki. Dla mnie to powrót do miejsca, w którym po raz pierwszy byłam ponad dekadę temu. Odkrywam Gwatemalę na nowo oczami córki. Małe dziecko potrafi patrzeć i przeżywać otaczający świat w entuzjastyczny i oryginalny sposób. Uczy mnie dostrzegać szczegóły, detale, które często są już niezauważalne albo pozornie nie mają znaczenia dla dorosłej osoby. Ptak buszujący w gałęziach drzew kawowych, rudy kot polujący wśród zielonych pól kukurydzy, dzieci puszczające kolorowe latawce na schodach białego kolonialnego kościoła… Podążając za wzrokiem dziecka zaczynam zdawać sobie sprawę, że magia Gwatemali ukryta jest właśnie w tych detalach i kolorach.

Czytanie symboliki Ziemi Majów zaczyna się od małego wzoru tkanego na tradycyjnej spódnicy Indianki (corte) albo pasie (faja). – Kolor i wzory bluzki symbolizują cztery kolory kukurydzy – biały, żółty, czerwony i czarny – opowiada Cecilia z wioski San Pedro la Laguna. – Ale to nie jedyne znaczenie kolorów. Biały symbolizuje także świt, czerwony – ogień, niebieski – wodę, zielony – lasy, czarny – noc, żółty – kukurydzę – wymienia.

Każdy kształt i kolor ma tu swoją symbolikę, której znaczenia można doszukać się w świętej księdze Majów – Popol Vuh. Magicznej epopei, która od wieków wyznacza rytm życia i kalendarz Indian.

Jezioro – morze

… za sprawą Stwórcy, Twórcy,
matki-ojca życia gatunku ludzkiego,
dawcy oddechu, dawcy serca,
posiadacza, wychowawcy w świetle, które trwa,
tych zrodzonych w świetle, spłodzonych w świetle;
zatroskanego, wiedzącego wszystko, cokolwiek to jest:
nieba-ziemi, jeziora-morza.
(tłum. Izabela Szybilska)

Tak o stworzeniu świata opowiada Popol Vuh – opowieść o początkach życia, kiedy to z ciemności rodzi się światło. Jezioro Atitlán jest dla Majów jednym z czterech świętych jezior, które wyznaczają cztery strony ich świata. Położone na wysokości 1560 m n.p.m. i otoczone wulkanami sięgającymi ponad 3000 m, jest także uznawane za jedno z najpiękniejszych jezior świata. Magia tego miejsca związana jest z wybuchową mieszanką krajobrazu, przyrody i dziedzictwa kulturowego potomków Majów. Według jednej z kilku miejscowych opowieści jezioro powstało w zagłębieniu dawnego krateru. Inna wersja przyjmuje, że wybuch kilku wulkanów po stronie południowej spowodował zmianę biegu trzech rzek na północy, które dały początek jezioru Atitlán.

Na zboczach wulkanów Indianie uprawiają kawę, kukurydzę, fasolę i awokado. „Ludzie z Kwitnącego Kraju” mieszkają u stóp wulkanu „odsłoniętego w magicznych oparach jeziora”. Tak o miejscowych Indianach pisze w jednej ze swoich legend Miguel Ángel Astúrias, gwatemalski laureat literackiej nagrody Nobla, latynoamerykański surrealista. Myślę sobie, że w takim miejscu mogła powstać niejedna opowieść z gatunku realizmu magicznego. Opowieść – sen – poemat tak charakterystyczna dla literatury latynoamerykańskiej, historia odwołująca się do mitologii, wierzeń i symboliki rdzennych mieszkańców Ameryki Łacińskiej.

Kolory Indian

Wsie otaczające jezioro zamieszkują dwie grupy Indian – Kaqchickel i Tzutujil, każda porozumiewa się w swoim własnym języku (wywodzą się ze wspólnego języka protomaya), ubiera w stroje o różnych kolorach i ornamentach. Nawet wioski zamieszkane przez Indian z tej samej grupy etnicznej faworyzują inne kolory i wzory. Indianki Tzutujil z San Pedro upodobały sobie różne odcienie zieleni i błękitu. W pobliskim pueblo Santiago w dzień targowy ulice mienią się we wszystkich możliwych odcieniach fioletu i amarantu. Kupuję Jagodzie strój z San Pedro la Laguna. Teraz wszyscy wołają na nią „Sanpedranita”.

– Błękitnooka ślicznotka – przyznają wszystkie miejscowe mamy, gdyż widok dziecka o niebieskich oczach należy tu do rzadkości. Indianki robią nam zdjęcia aparatami w telefonach komórkowych. Jesteśmy dla siebie nawzajem egzotyczne. Ja zachwycam się ich śniadą cerą, pięknymi ciemnymi oczami i prostymi kruczoczarnymi, gęstymi włosami, w które od święta wplatają kolorowe opaski zwane cinta.

Ponad połowa mieszkańców Gwatemali to Indianie. Pod tym względem w Ameryce Łacińskiej tylko Boliwia wyprzedza Gwatemalę. W tym górzystym, zielonym kraju mieszka ponad 20 różnych grup etnicznych o egzotycznych nazwach – Quiche, Mam, Kaqchikel, Queqchi, Tzutujil… Wszyscy Indianie są dwujęzyczni, w domu czy na ulicy mówią w języku Majów, ale bardzo płynnie przechodzą nagle ni stąd ni zowąd na hiszpański, wyuczony w szkole. „Nie zdają sobie sprawy jakimi są szczęściarzami – tylu rodziców marzy o tym, żeby ich dzieci mówiły w dwóch językach!” – myślę sobie i spoglądam na Jagodę. Razem z Marie liczy banany w koszyku, które Cecylia przywiozła rano z targu. – Ocho, nueve y… – wylicza Marie. – Diez! – woła mała Sanpedranita.

Drzewa oddychające tchnieniem ludzi

Istnieje wiara, iż drzewa oddychają tchnieniem ludzi zamieszkujących pogrzebane miasta, i dlatego, zgodnie z legendą i powszechnym zwyczajem, w ich cieniu szukają pomocy ci, którym przyszło podejmować niełatwe decyzje; zakochani znajdują pocieszenie, zagubieni wędrowcy drogę, a poeci natchnienie. [M.A.Asturias]

Dla mnie Atitlán to także kraina drzew. Sady kawowców porastają strome brzegi jeziora i zbocza wulkanów. Łagodny aromat kawy wkrada się do każdego zakamarka ulic i ogrodów. Szkoda, że nie można zapamiętać, zapisać tego zapachu ziaren dojrzewających w podrównikowym słońcu na wulkanicznej ziemi. – Czy dajesz już Jagodzie kawę? – pytają mnie właścicielki maleńkiej kawiarni nad brzegiem jeziora. Tutaj w San Pedro dzieciom od szóstego miesiąca podaje się do picia kawę zmieszaną z mlekiem. – Kawa to dla nas podstawowy, codzienny napój, daje energię i wzmacnia – śmieje się młodziutka sprzedawczyni i pakuje ziarna kawy do wzorzystego woreczka z ręcznie tkanego materiału. Takie upominki sprzedaje się tu turystom.

Wulkaniczna gleba, deszcze tropikalne, wilgotność powietrza, wysokość i temperatura są tu tak zróżnicowane, że w Gwatemali produkuje się siedem różnych rodzajów kawy z gatunku arabika. Atitlán jest jednym z najważniejszych regionów produkcji kawy. Podobno najlepsza uprawiana jest na wysokościach powyżej tysiąca metrów n.p.m., gdzie sporo jest słońca i deszczu. – Aż 95 procent naszej kawy pochodzi z niewielkich, 12 hektarowych plantacji – opowiada mi Eligio pracujący w szkole hiszpańskiego. Rolnicy z San Pedro, tak jak ich dziadkowie uprawiają kawę tradycyjnymi metodami, bez wykorzystywania nawozów sztucznych. Ziarna suszą na słońcu, którego u nas nie brakuje – uśmiecha się pochłaniając kolejny łyk porannej kawy. Ile filiżanek można wypić dziennie? Mieszkając w San Pedro przekonuję się, że pięć, sześć to tutejsza norma. Można się uzależnić, ale Indianie parzą kawę bardzo słabą, delikatną – pocieszam się spoglądając na wielki dzbanek, który niesie do szkoły Ingrid. Spoglądam na rosnące w ogrodzie drzewo kawowe i wczytuję się w „Legendy gwatemalskie” Asturiasa: Tchnienie drzew oddala góry, gdzie droga faluje jak pasmo dymu.

Konfrontacja piękna i smutku

…tak głęboki rezonans posiada w uśpionym krajobrazie liść spadający albo ptak, co swym śpiewem budzi w duszy Straszydło ze Snów. [M.A.Asturias]

Piękna kraina snuje także wiele swoich smutnych opowieści. Dumni Indianie nie chcą opowiadać o niedawnych czasach wojny domowej, poniżania ze strony rządzącej przez 36 lat junty wojskowej i pustoszących wioski szwadronach śmierci. Od czasów pierwszych wolnych wyborów prezydenckich w 1995 roku w Gwatemali bardzo powoli rodzi się demokracja, kraj próbuje podnieść się z okresu zapaści i przemocy.

– Problemem są wielkie różnice społeczne pomiędzy garstką bogatych rodzin, potomków hiszpańskich konkwistadorów Ladinos rządzących gospodarką, a biedną indiańską prowincją – opowiada Nicolas Juarez Mendoza, nauczyciel hiszpańskiego i salsy, Indianin Tzutujil. – W Gwatemali wciąż panuje korupcja na szczytach władzy, przestępczość, trwają wojny mafii i przemyt narkotyków – wylicza Nico. Czasem trudno zrozumieć, dlaczego po tak wielu latach cierpienia i poniżania, miejscowi ludzie dalej głosują na byłych wojskowych albo polityków powiązanych z dawnymi oprawcami. Indianie potrafią popierać na przykład ludzi z otoczenia dawnego generała Rios’a Montt’a, odpowiedzialnego za największe zbrodnie wojenne, tortury i „zniknięcia” tysięcy Gwatemalczyków, głównie potomków Majów…

Rozmawiamy z Nico o polityce, literaturze latynoamerykańskiej i wierze w magię. – Czy wiesz, że każdy Indianin ma swojego ducha opiekuńczego, zwanego nahual – opowiada Nico.

Nahual, który przybiera zawsze postać zwierzęcia, uosabia największy dar człowieka, talent dany mu od bogów, jest też naszą życiową energią i elementem łączącym nas z przyrodą. Nahual może przybrać np. postać jaguara, wilka, zająca, orła, sowy, papugi, kolibra, tukana, delfina, małpy, pszczoły… Nico nie chce zdradzić, jaki jest jego nahual. Chciałby kiedyś pracować jako dziennikarz radiowy. Ten dwudziestotrzyletni Indianin, oprócz języka Majów i hiszpańskiego, dobrze porozumiewa się po francusku i angielsku. Marzy o podróżach, zjeździł swój kraj wzdłuż i wszerz, ale nigdy jeszcze nie był za granicą.

– Dla mnie, mieszkańca San Pedro podróże pozostaną na zawsze tylko w sferze marzeń – wzdycha, patrząc na mapę Ameryki rozłożoną na stole. Kiedy tak mówi, powiększa się między nami ta wielka bariera, smutna różnica pomiędzy ludźmi z krajów o odmiennej sytuacji gospodarczej i społecznej, innej historii.

Opowiadam Nico o pół wieku komunizmu w Polsce, żeby trochę zmniejszyć tę barierę. Mam jakieś dziwne przeczucie i nadzieję, że tacy ludzie jak Nico albo mała Marielena pewnego dnia ruszą w świat gnani żądzą poznania i odkrywania. Tak jak Herodot Kapuścińskiego z zapałem i zachwytem dziecka poznawał swoje światy.

Tymczasem Jagoda z Marieleną biegną zobaczyć jak chłopcy montują kolejny kolorowy latawiec i szykują się do oddania go opiekuńczym skrzydłom wiatru.

Szkoła języka hiszpańskiego – San Pedro Spanish School: https://www.facebook.com/SanPedroSpanishSchool/

San Pedro la Laguna – wioska ekologiczna – zobacz film

Cytaty zaczerpnięto z:
Miguel Ángel Astúrias, „Legendy gwatemalskie”, tłum. Joanna Petry-Mroczkowska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1979.
Denis Tedlock, „Popol Vuh. Księga Majów”, Wyd. Helion, Gliwice 2007.