Zdarza się, że w podróży odnajdujemy klimaty, które przypominają nam ulubione miejsca, takie trochę lustrzane migawki czy wspomnienia naszej małej ojczyzny. Ja często w różnych zakątkach wyczuwam lanckorońską duszę, wręcz kolekcjonuję odnalezione w świecie przestrzenie i miejsca, które mają w sobie coś lanckorońskiego.
Z CYKLU: ŚWIAT W LANCKORONIE
MINIATURY PODRÓŻNE DOMINIKI
Dominika Zaręba
Lanckorona jest oczywiście jedyna na świecie i niepowtarzalna, ale określenie „lanckorońska nostalgia” należałoby wprowadzić na stałe do słownika języka polskiego, a następnie przetłumaczyć je na inne języki świata. Spróbuję przybliżyć co ono dla mnie oznacza. Jest to zjawisko fizyczne i psychiczne odnoszące się do jednostki, która odnalazła nieskończoną więź z Lanckoroną. Pewien rodzaj zamyślenia z pogranicza jawy i snu, bajki i realizmu, kiedy istota odczuwa estetyczną jedność z otaczającym krajobrazem i przestrzenią, harmonię natury i kultury. Przejawia się ono także potrzebą tworzenia i dociekania. Jednostka, która ulega temu fenomenowi czuje się przez chwilę kreatorem, artystą i czarodziejem w jednym. Każdej osobie, która tego doświadczy już na zawsze towarzyszy nieustanne poszukiwanie i melancholia. Ową nostalgię można by porównać do portugalskiego saudade. Pobawmy się w słowotwórców i nazwijmy je np. ladade. Ladade, czyli lanckorońska nostalgia w swobodnym tłumaczeniu na języki świata.
Piszę ten esej kiedy w Polsce powoli kończy się lato. Przyroda jest jeszcze wciąż soczyście zielona. Okno nad biurkiem wychodzi na otulone drzewami podwórze Willi Zamek. Wiekowy bożodrzew zagląda mi do okna, a jego intensywnie zielone liście kołyszą się na pochylonych łodygach. Ta obezwładniająca zieloność przenosi mnie myślami na irlandzki półwysep Dingle, na południowym wschodzie wyspy. Tam też poczułam ladade wiele razy. Na przykład zachwycając się starym drzewem głogu, rosnącym samotnie na łagodnym pagórku. Irlandczycy wierzą, że są to drzewa, którymi opiekują się istoty nadprzyrodzone, zwane sidhe, trochę jak elfy, a trochę jak krasnoludki. W maleńkim sklepie muzycznym w miasteczku Dingle rozmawiam z właścicielem o współczesnej muzyce i poezji irlandzkiej, które są ze sobą nierozłączne. W tle słychać delikatny głos Éilís Kennedy. Songwriterka z Dingle opowiada historie o wyruszaniu w podróż i bezkresnym oceanie. Kiedy przymykam oczy, widzę ocean mgieł rozciągający się pośród beskidzkich wzgórz z balkonu willi w Lanckoronie…
W małej Lanckoronie mieści się cały świat. W nieodgadniony sposób staje się przestrzenią do międzynarodowych wydarzeń i projektów, przyciąga ludzi i czerpie z energii różnych zakątków.
Potem jakaś cząstka innego kraju, odległego miejsca, zostaje tu na zawsze.